wasp91zg prowadzi tutaj blog rowerowy

Keep calm & ciśnij watów

Bike Maraton #7 Szklarska Poręba - best so far @BM series :)

  • DST 77.26km
  • Teren 77.26km
  • Czas 04:15
  • VAVG 18.18km/h
  • VMAX 67.10km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • HRmax 180( 94%)
  • HRavg 167( 87%)
  • Podjazdy 2043m
  • Sprzęt Lady in Red
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 16 sierpnia 2014 | dodano: 19.08.2014

Start w festiwalowej edycji Bike Maratonu zaliczam na pewno do udanych. Trasa była bardzo ciekawa i dająca przyjemność z jazdy, pomimo panujących na niej warunków. Deszcz, chłód i miejscami mocno rozmyta trasa dały się we znaki. Choć nie czuję się źle jadąc w takich warunkach, to na pewno wolę jak „pyli”. Sam moment startu miałem fatalny i po paru metrach mnie zatkało, przez co zacząłem spływać w dół sektora dojeżdżając do końca pierwszego podjazdu. Po kilku minutach jednak udało się złapać rytm oraz oddech i zacząłem odrabiać pozycje, sukcesywnie pnąc się do góry do momentu pierwszego rozjazdu dystansów. Kawałek dalej uformowała się około 8-9 osobowa grupka, której nadawałem tempo do końca podjazdu na dwa mosty i tam zostało za mną już tylko 4 rywali. Dalsza jazda odbywała się bez większej współpracy, dyktowałem za każdym razem tempo w górę i większości w dół, czasem siadając na koło na nielicznych wypłaszczeniach. Jednak i tu często szybko wychodziłem na czoło podkręcając do swojego tempa. Generalnie jechało mi się bardzo dobrze, pilnowałem picia i jedzenia, wszystko grało. Nie przeszkadzał mi też brak chęci do współpracy innych zawodników. 




























Ostatecznie przed rozjazdem MEGA/GIGA z grupy pozostał tylko Mateusz Kaciłowicz i jechaliśmy w okolicy 8-9 miejsca OPEN na najdłuższym dystansie. We dwójkę przejechaliśmy końcówkę pierwszego i znaczną większość drugiego okrążenia. Pech chciał, albo moja niezdarność, że chcąc wyciągnąć żel chwyciłem w kieszonce już puste opakowanie i poczułem jak wyleciało mi to pełne. Chwilę później powtórzyłem sytuację, tym razem pozbywając się batona… Niestety przed 3h ścigania pozostał mi już tylko jeden batonik, a wiedziałem że jeszcze sporo jazdy przede mną. Co gorsza pojawiło się uczucie głodu. Błędem było trzymanie tego ostatniego batona możliwie długo, bo odbiło mi się to skurczami i odczuwalnym spadkiem siły w dalszej części dystansu. W dość charakterystycznym miejscu koło strumienia, na wyślizganym trawersującym podjeździe, musiałem zejść z roweru. Był to jeden moment za dużo podczas całego dystansu, który pokonałem z buta. Pokonany zbyt wolno, z przymusowym postojem po potężnym skurczu w udo, pozwoliłem urwać się dotychczasowemu towarzyszowi. Dalsze kilometry to był pościg za nim i walka z czasem. Pościg niestety był nie udany i przekraczając linię mety straciłem do Mateusza niewiele ponad minutę. Wielka szkoda, jednak nie odpuściłem ani na chwilę w końcówce i nic nie mogę sobie zarzucić. Metę przekroczyłem konkretnie wykończony po 4h15min29sek, ale zadowolony z samej jazdy i dyspozycji na starcie pomimo ciężkiego tygodnia poprzedzającego BM. Choć nie zrealizowałem swojego celu przejechania dystansu GIGA poniżej 4h, jednak zrealizowałem założenia dotyczące zajętych miejsc, plasując się na 8 miejscu OPEN i 7 miejscu w kategorii M2! Co jest najlepszym moim wynikiem na Bike Maratonie dotychczas!
Do tego dzięki równej i mocnej jeździe całej drużyny zwycieżyliśmy w klasyfikacji druzynowej! Do czego również dorzuciłem swoją cegiełkę ;)


Kategoria XCM, zawody

Pościgane u Słowaków na "lejzi" w Horal Maraton 2014

  • DST 65.50km
  • Teren 65.50km
  • Czas 03:32
  • VAVG 18.54km/h
  • VMAX 54.70km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 182( 95%)
  • HRavg 167( 87%)
  • Podjazdy 1876m
  • Sprzęt Lady in Red
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 9 sierpnia 2014 | dodano: 14.08.2014


Do startu w Horal Maraton podszedłem dość sceptycznie. Wybrałem średni dystans(73km i 2300m pionów), nazwany żartobliwie przez organizatorów "Lejzi". Choć daleko mu było do nazwy :P Poza chłopakami z teamu nie znałem nikogo kto startował i nie wiedziałem zupełnie jaki będzie poziom podczas wyścigu. Spora ilość opadów w tygodniu poprzedzającym start zapowiadała nienajlepsze warunki na trasie. Do tego doszła nieprzespana, w moim przypadku, noc poprzedzająca dzień wyścigu. Także przed startem wszystko było jedną wielką niewiadomą. Sam maraton rozpoczął się względnie spokojnie. Choć rywalizację rozpocząłem z końcówki stawki, to przebicie się do przodu nie stanowiło większego problemu i szybko zacząłem widzieć czoło stawki, jadąc w okolicy 6~8 miejsca. Do około 30 minuty rywalizacji miałem w zasięgu wzroku czub peletonu i Patryka, którzy jednak mieli większe tempo i po pierwszej sekcji zjazdów zniknęli mi z oczu. Później bez większej historii. Góra, dół jadąc swoim równym tempem, sporadycznie przejeżdżając przez strumień czy inną błotną kąpiel. Generalnie cały maraton to była jazda solo, pomimo jazdy w 3-osobowej grupce, wciąż to ja dyktowałem tempo. Dobrze mi się kręciło do około 2,5h jazdy, później niestety przyszedł kryzys i ostatnią godzinę jechałem, żeby jechać. Spory wpływ na taki stan rzeczy miały warunki panujące na trasie. Ciągle płynące błoto w zastraszającym tempie wypłukało smarowanie z łańcucha(dawno nie jechałem z tak głośno pracującym suchym napędem). Jednak pierwsze podjazdy i ten najdłuższy, niemal 10 kilometrowy, podjazd pokonałem w przyzwoitym tempie, naciągając na nich zawodników z 3-osobowej grupki. 
Niestety kryzys spowodował to, że grupka mi odjechał, co trochę podkopało morale. Najwyraźniej po odwaleniu brudnej roboty, to oni zachowali więcej sił. Ostatecznie trasę dystansu Lejzi(który liczył 65,5km zamiast zapowiadanych 73km) pokonałem 3h32min05sek realizując swoje założenia na ten start(TOP15 Open i TOP10 w kategorii) plasując się odpowiednio na 9 i 6 pozycji. Pewnie mogłoby być lepiej, ale na całokształt złożyły się różne czynniki: warunki na trasie, suchy napęd od 30km, nieprzespana noc... Ale nie ma co doszukiwać się wyjaśnień, pojechałem co mogłem i mimo to jestem całkiem zadowolony. Na pewno w perspektywie zbliżających się MP w maratonie MTB muszę popracować nad wytrzymałością, bo tej ewidentnie w tym starcie mi zabrakło. Oby kolejne starty mi w tym pomogły, bo teraz rozpoczyna się ta maratońska część sezonu. A najbliższy start już w tą sobotę w Szklarskiej Porębie na Bike Maraton'ie!


Kategoria zawody, XCM

Bikelog reaktywacja, czyli Mistrzostwa Polski MTB okiem żółtodzioba

  • DST 23.80km
  • Teren 23.80km
  • Czas 01:37
  • VAVG 14.72km/h
  • VMAX 38.20km/h
  • Temperatura 31.0°C
  • HRmax 185( 92%)
  • HRavg 177( 88%)
  • Kalorie 1052kcal
  • Podjazdy 831m
  • Sprzęt Lady in Red
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 20 lipca 2014 | dodano: 25.07.2014

Dawno nie pojawiał się tu żaden wpis i rodzi się problem od czego zacząć. Tym bardziej, że opisywana impreza była dla mnie bardzo ważna i wiązałem z nią sporo nadziei. Także ciężko to wszystko w miarę składnie i treściwie opisać… Zwłaszcza po tak długiej przerwie i pisaniu krótkich komentarzy wyszedłem z wprawy i pewnie przejdę do skrajności tworząc tu coś przydługiego :P Ale i tak postaram się streścić kłębiące się myśli i zawrzeć to, co najważniejsze :P

Generalnie rzecz biorąc, moje mistrzostwa rozpoczęły się nieco inaczej, już w czwartek podczas wyścigu sztafet. Inaczej, ponieważ pierwszy raz odpowiedzialny byłem za drużynę i organizację. Jednak tylko tego dnia. Generalnie wszystko było spoko i do przejścia. Jednak nie tyle był problem z załatwianiem formalności, co jeszcze z przyszykowaniem roweru żeby cały skład mógł wystartować w sztafecie. Mianowicie miał miejsce smutny incydent w dniu sztafety i skradziono Basi rower( Klik żeby pomóc), także startowała na moim sprzęcie. A że jako jedyny korzystam w teamie z pedałów Look(wg mnie jedyne słuszne), to trzeba było skądś załatwić na ten wieczór jakieś shi(t)mano. Ale dało się sprawę załatwić i od Przemka udało się pożyczyć pedała. Jeszcze względnie dopasować pozycję i Basia zdążyła objechać pętlę, uff… Także ile mogłem, to pomogłem ekipie przed startem i mocno za nich trzymałem kciuki. Stresując się sztafetą chyba niewiele mniej jak sami uczestnicy ;) Trzeba przyznać, że Basia, Gregory, Damian i Patryk dali radę przywożąc 6 miejsce!

W piątek z rana ruszyliśmy na trasę, żeby sprawdzić co to będzie i choć trochę uniknąć upałów. De facto pętla w tej sesji treningowej została przejechana w całości tylko raz, ale dokładnie i powtarzając po kilka razy co trudniejsze elementy. Choć i tak „szalonego drwala” nie odważyłem się zjechać i postanowiłem pokonywać go z buta(bezpieczniej i szybciej wg mnie). Po południu ponownie pojechaliśmy na trasę, ale tym razem w tempie spacerowym z zamiarem przejechania dwóch kółek bez przerw, powtórek, w miarę płynnie ale lekko. Poranne obadanie trasy dało jakiś pogląd jakimi ścieżkami jechać i spokojnym tempem udało się dość składnie całość pokonać. Oczywiście poza najgorszym zjazdem, drwalem. O flow podczas jazdy mowy i tym razem nie było. Po krótkiej sesji szybkie ogarnięcie się i do Środy Wlkp. dopingować Gregorego na eliminatorach.
Same eliminatory były widowiskowe za sprawą pętli i przeszkód na niej. Ale jak zaczęło zmierzchać, to zrobiło się dość niebezpiecznie. Teammate pojechał co mógł, w granicach rozsądku i dotarł do 1/8 finału. Tracąc 1/4 finału o błysk szprychy. Ale walka była i udało mu się nie popsuć siebie w przeciwieństwie do kilku innych startujących.

Sobota, jak to zazwyczaj na dzień przed startem, wprowadzenie do wyścigu. Spokojne objechanie pętli i jedno kółko w tempie 90% tempa wyścigowego. Standardowa przepałka. Po takim kółku utwierdziłem się w tym, że lekko nie będzie. Trasa i warunki były wymagające. Tym bardziej mając świadomość, że na starcie trasa będzie jeszcze bardziej rozjeżdżona. Jak to zwykle, wyścig elity jest na końcu, więc i jest najciężej.
Do tego krótka pętla z Dominikiem z WAK(więcej o WAK) żeby pomóc mu z czymkolwiek niepewnym przed jego startem i na bazę oszczędzać nogi. No prawie oszczędzać, bo jeszcze trzeba było wrócić na trasę dopingować młodego wymiatacza ;) A ten pojechał świetny wyścig, dojeżdżając w ścisłej czołówce przegrywając o pół koła miejsce na podium. Niemniej WOW! J I jeszcze tego samego dnia etapowe zwycięstwo Rafała Majki na TdF! No generalnie ekstra! Chwilę po południu dotarła plota, że najgorszy zjazd jest zmieniany przez organizatorów i postanowiliśmy go sprawdzić. Faktycznie stał się bardziej przejezdny i na wieczornym krótkim treningu to sprawdziliśmy. Pokonany kilka razy okazał się już mniej szalony jak był wcześniejszy szalony drwal. Teraz pozostało tylko czekać na start.

Dzień sądu, niedziela i… Nieprzespana noc. Choć właściwie to przespana, tylko zasnąć było ciężko, sen też rwany i pobudka równo z kurczakami, duuużo za wcześnie… Cóż temperatury jak z tropików w nocy i nad ranem, potworna ilość owadów w nocy i śpiew ptaków od godziny 4 rano, nie sprzyjają(przynajmniej mi) w dobrym śnie. Ale mimo to wstałem wypoczęty, więc wszystko grało. Rozpoczęła się taka standardowa przedstartowa rutyna. No poza pomocą Damianowi podczas wyścigu juniorów na bufecie, ale wspierać swoich trza ;) Generalnie jedynymi zmartwieniami przed wyścigiem było doglądnięcie roweru, zjedzenie makaronu w odpowiedniej ilości i o odpowiedniej porze, przygotowanie ciuchów, ostatnie rozmowy o tym co i jak z pętlą z osobami, które już swój wyścig skończyły. Norma.
Sam start był przewidziany na godzinę 16:30. Od 16:00 zatem rozgrzewka, ale w tym wypadku lekka. Już od samego przebywania na dworze było się wystarczająco rozgrzanym. Temperatura odczuwalna oscylowała wtedy gdzieś między 30’C a 35’C… Wręcz idealna do ścigania :P Po 15min trzeba się było stawić w okolicy startu, bo rozpoczynało się ustawianie zawodników.

fot. Kris-mtbDo startu przystąpiło 61 osób i nikogo z przypadku. Każdy umie się ścigać, coś sobą reprezentuje i w wyścigu jak ten jedzie ile może. Niestety zostałem rozstawiony z numerem 51 i byłem wyczytany dopiero do 7 linii, praktycznie na samym końcu(linii było 8). Plan na wyścig był dość prosty. Przebić się możliwie wysoko na rozbiegówce, ale nie „zbombić” się nadmierną szarżą, następnie równo mocno swoim tempem. W końcu do przejechania było 5 ciężkich zarówno fizycznie jak i techniczne okrążeń oraz rozbiegówka(połowa kółka, bez jednej sekcji technicznych singli). Założenie na MP miałem od lutego i nie zmieniło się w nim nic. TOP30. Do tego doszło poboczne – nie dostać dubla i usłyszeć dzwonek oznajmiający wjazd na ostatnie okrążenie.

Na 3min do startu, już przy bramie startowej siedząc na górnej rurze spojrzałem na garmina. Tętno 124bpm… Nie dało się ukryć, był stres. Ale już po komunikacie 30sek do startu, wyciszyłem się i to odczuwalnie(tętno też diametralnie spadło). 15sek do startu, nie było w tym momencie już odwrotu, sprawdzenie przełożenia i wyczekiwanie na start. Teraz wszystko było w moich rękach, a właściwie nogach :P Padła komenda START i… Jak to łatwo przewidzieć, zwyczajowo na wyścigach XCO spartaczyłem start lądując na końcu stawki. No prawie, bo były za mną jeszcze dwie osoby… Także na pierwszym asfaltowym podjeździe poszedł ogień(z resztą jak u wszystkich) i cisnąc co sił odrobiłem kilka lokat, znajdując się za kolegą z teamu na szutrowej dojazdówce. Grupa nie rozciągnęła się wystarczająco na pierwszych metrach prowadzących szerokimi drogami i wjeżdżając w sekcję techniczną zrobił się armagedon. Było bieganie, jechanie, prawie jechanie, bieganie łączone z jechaniem, upadki, przepychanie się... A wszystko to w jednej wielkiej chmurze kurzu wzbitego spod kół/butów zawodników. Do tego zaliczyłem glebę, spadając z wąskiego trawersu lekko się obijając. Kończąc rozbiegówkę zrobiło się bardziej przejezdnie za sprawą kilku następujących po sobie sztywnych podjazdów.
"Kamienna rzeź" fot. Mateusz Pihulak Fotografiafot. Kris-mtb
Rozpoczynając pierwszą pętlę komentator dobił mnie informacją, że przejechałem jako 45 osoba, mając przed sobą paro osobową grupkę. No słabo, ale wyścig trwa i jeszcze sporo można nadrobić. Tego też się trzymałem i już przed pierwszym podjazdem dołączyłem do grupki. Tak też zaczęło się mijanie i starałem się gonić każdego w zasięgu wzroku, nie dając sobie chwili na odpoczynek i cały czas pamiętając o nawadnianiu, co tego dnia było dość istotne. Wyścig w takich warunkach szybko by się skończył, jakby się zapomniało o regularnym popijaniu. A były już przypadki omdleń na wcześniejszych wyścigach tego dnia. Tu bardzo pomógł kierownik ekipy, który zadbał o nas na podwójnym bufecie ogarniając naszą trójkę w pojedynkę i nie zabrakło ani bidonu, ani wody do polania, ani żela. Odwalił roboty za trzech!
Po pierwszym kółku urwaliśmy się z Grześkiem z grupki, w której jechaliśmy. Później byli mijani kolejni zawodnicy i Gregory też gdzieś został. Nie wiedziałem który jadę, jak wygląda sytuacja przed i za mną. Wyścig trwał. Każde okrążenie to kolejnych kilku wyprzedzonych zawodników. Ciągła koncentracja żeby pokonywać pętlę bez głupich błędów i maksymalne skupienie na trudnych zjazdach. Zwłaszcza na tych gdzie widziało się sporą liczbę kibiców(czyt. tam gdzie łatwo o widowiskową i bolesną glebę). A najwięcej ich zawsze było na drwalu, którego za każdym razem bez problemów pokonywałem(tu pewnie trochę zasługi jest w sprzęcie, który nie zawiódł, a duże koła na przeszkodach zrobiły robotę).
"Szalony drwal" fot. fotoabajfot. fotoabaj


Z każdym okrążeniem jechało mi się lepiej. Byłem zmęczony, ale na podjazdach pomagał doping osób zgromadzonych przy trasie i sił dodawała myśl o każdym miniętym zawodniku. A zwłaszcza tych, którzy objeżdżali mnie na wcześniejszych wyścigach. Niestety na 4 okrążeniu zaczęło mi się jechać już mniej pewnie. Powód był prosty. Na pierwszym sztywnym podjeździe czwartego okrążenia pod wierzę telewizyjną komentator wykrzyczał, że lider wyścigu, Marek Konwa, rozpoczął ostatnie okrążenie. A od startu do wierzy nie było tak daleko. Spiąłem się jak mogłem i kręciłem tyle watów ile miałem pod nogą. Niestety nie wystarczyło to, aby usłyszeć dzwonek oznajmiający wjazd na ostatnie kółko. Zabrakło z 200m i dubla dostałem zaraz po ostatnim sztywnym podjeździe okrążenia, przed wjazdem na „kamienną rzeź” – ostatni fragment techniczny po kamieniach zaraz przed bramą start/meta. Do tego na kole Marka atakował inny zawodnik, z którym tasowałem się przez poprzednie dwa kółka. Ten atak na szczęście udało mi się odeprzeć i niezagrożony dojechałem do mety. Z dublem, ale jednak nie tracąc kolejnej pozycji w ostatniej chwili. Trochę miałem do siebie żal, że nie wjechałem na kolejne okrążenie. Że nie usłyszałem dzwonka. Jednak czułem wewnątrz satysfakcję, bo pojechałem co mogłem i dawno nie czułem się tak wykończony po zejściu z roweru.

fot. Mitutoyo DEMA PWR Team 
Jak się okazało już po zjechaniu na bazę, wyścig ukończyłem na 22 miejscu! Co jest jednoznaczne ze zrealizowanie postawionego sobie na początku sezonu celu. Zdaję sobie sprawę, że pozycja mimo to rewelacyjna nie jest, bo lokata w TOP15 to by było coś. Ale do tego też dojdzie. Może za rok? :P Niemniej jak na pierwszy start w karierze na imprezie takiej rangi jak krajowy czempionat, z tak mocną obstawą jestem zadowolony. Na pewno jednym z wniosków jakie wyciągnąłem, to konieczność startów w imprezach punktowanych przez PZKol, co da lepsze miejsce przy rozstawianiu na starcie. Ale to za rok. Na ten sezon jeszcze istotnym będzie przestanie psucia momentu startu…
fot. Mitutoyo DEMA PWR Team

Po mistrzostwach przede wszystkim chcę podziękować teamowi i sponsorom Mitutoyo, Dema Bicycles, AMP Polska, Brubeck i KTJ Kolor za wsparcie, dzięki któremu miałem możliwość wystartowania w tym wyścigu. Również podziękowania należą się kierownikowi ekipy, który wypruł sobie żyły na bufecie i dzięki niemu dało się przejechać wyścig w tych tropikalnych warunkach. Oraz trenerowi Gregoremu, który tak rozplanował przygotowania, że pomimo bomby po wyścigu etapowym na chwilę przed, byłem w ogniu na Mistrzostwach! I wszystkim kibicom, którzy swoim dopingiem przyczynili się do tego, że miałem ochotę wykrzesać z siebie jeszcze więcej. Może wynik nie powala, ale obiecuję, że za rok będzie lepiej!



Mam nadzieję, że dało się przebrnąć przez kolejny, ale jednak jakby pierwszy wpis ;) Sezon trwa, coś jeszcze planuje tu zamieścić. Ale póki co chwila luzu i od kolejnego tygodniu ruszamy dalej z pracą, bo jeszcze kilka wyścigów przede mną ;)


Kategoria XCO, zawody

trening - szosa

  • DST 98.41km
  • Czas 03:10
  • VAVG 31.08km/h
  • VMAX 63.70km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • HRmax 193( 96%)
  • HRavg 158( 79%)
  • Kalorie 2764kcal
  • Podjazdy 520m
  • Sprzęt RoadRunner [emerytowany - na sprzedaż]
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 19 października 2013 | dodano: 19.10.2013


Kategoria trening

trening - szosa

Czwartek, 17 października 2013 | dodano: 19.10.2013


Kategoria trening

do i z pracy

Czwartek, 17 października 2013 | dodano: 19.10.2013


Kategoria 4fun

do i z pracy

Poniedziałek, 14 października 2013 | dodano: 19.10.2013


Kategoria 4fun

Just 4fun riding :)

  • DST 20.98km
  • Teren 12.19km
  • Czas 02:15
  • VAVG 9.32km/h
  • VMAX 41.70km/h
  • HRmax 178( 89%)
  • HRavg 152( 76%)
  • Kalorie 1840kcal
  • Podjazdy 474m
  • Sprzęt Biała Dama
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 13 października 2013 | dodano: 19.10.2013

Kumulacja pecha, 13-ty na całej linii -,-


Kategoria 4fun, trening

Just 4fun riding :)

  • DST 68.68km
  • Teren 29.00km
  • Czas 03:53
  • VAVG 17.69km/h
  • VMAX 44.70km/h
  • HRmax 175( 87%)
  • HRavg 134( 67%)
  • Kalorie 2529kcal
  • Podjazdy 732m
  • Sprzęt Biała Dama
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 12 października 2013 | dodano: 19.10.2013

Wf Kolarstwo górskie = aktywna regeneracja
/1058471


Kategoria 4fun, trening

trening - szosa

Piątek, 11 października 2013 | dodano: 19.10.2013


Kategoria trening