Błotne zakończenie lata - Bike Maraton #9 Polanica-Zdrój
-
DST
70.10km
-
Teren
65.00km
-
Czas
03:11
-
VAVG
22.02km/h
-
VMAX
54.00km/h
-
Temperatura
16.0°C
-
HRmax
185( 97%)
-
HRavg
174( 91%)
-
Kalorie 2689kcal
-
Podjazdy
1501m
-
Sprzęt Lady in Red
-
Aktywność Jazda na rowerze
Profil maratonu w Polanicy-Zdrój nie zapowiadał większych
trudności z pokonaniem trasy. Cały poprzedzający tydzień pogoda napawała
nadzieją na dobre warunki do ścigania. Jednak wieczór i noc przed zweryfikowała
tę nadzieję, soczyście podlewając deszczem. Po raz kolejny start na maratonie,
na którym na pewno nie będzie pylić… Cóż, także najświeższy do startu nie
podszedłem, przez cały tydzień odczuwając efekty startu w poprzedni weekend.
Choć akurat tego dnia, pierwszy raz od MPków nie miałem ciężkich nóg z rana.
Także iskierka nadziei na dobry rezultat i utrzymanie czołówki gdzieś się
pojawiła. Niestety pierwszy długi asfaltowy podjazd zweryfikował kto, co i jak. Szybko
rozciągnięta stawka podzieliła się na grupki. Myśląc o utrzymaniu miejsca w
klasyfikacji generalnej, starałem się pilnować tych ze zbliżoną liczbą punktów.
Czysta kalkulacja i próba jazdy taktycznie, ale jednak chęć walki o najwyższe
lokaty i głód wejścia chociażby na szerokie podium nakręcały do mocnej jazdy.
Pod koniec podjazdu pozostałem w małej grupie z zawodnikami z Bielawy i
Andrzejem z Romet’a. Każdy pracował podczas pierwszej dużej pętli, co było
swego rodzaju nowością dla mnie względem poprzednich edycji. Jednak po
rozjeździe mega/giga pozostałem sam. Na bufecie usłyszałem, ze jestem 7 na
dystansie giga. Wiadomo, że jest to pozycja plus/minus, ale jednak na pewno
byłem w TOP10. Niestety nogi już nie te i zauważalnie wolniej pokonywałem
dystans, jak za pierwszym razem. Mimo to w myślach powtarzałem sobie, że muszę
dowieźć tą lokatę z nadzieją, że dzięki temu uda się stanąć indywidualnie na
scenie. Cóż plan był, ale z realizacją już ciężej, bo samotne pokonywanie trasy
nie sprzyjało. Głównie na mało nastromionych lub płaskich szutrach dało się
czuć, że jadę wolniej niż poprzednio w grupie, choć więcej musiałem włożyć w to siły.
Po 15min samotnej
jazdy zobaczyłem, że nachodzi mnie kilkuosobowa grupa. Najpierw starałem się im
uciec, jednak jazda w grupie po łatwych szutrach była niezaprzeczalnym atutem, w
przeciwieństwie do samotnej szarży. Lekko odpuściłem i po kilku minutach
zostałem doścignięty przez grupkę. Chwilę przewiezienia się na kole, złapanie
drugiego oddechu i zacząłem pracę na zmianach. Tym razem poza zawodnikiem z
Rowerowy Bytom, nie było chętnych do współpracy… Niestety plan na zajęcie
dobrej pozycji odjechał na 54km wraz z twardniejącymi i przestającymi naciskać
w korby nogami. Tym samym schodząc ze zmiany spłynąłem z grupy widząc jak
powoli się oddala, wiedząc że straciłem w tym momencie 5 pozycji. Na długim błotnym zjeździe odrobiłem jednak to co straciłem
przez twardniejące nogi i zobaczyłem niedawnych towarzyszy w bliskiej
odległości. Przełączyłem się w tryb pościgu i szybko pokonywany zjazd, jeszcze zmniejszył dystans, ale z
rozsądkiem bo po drodze było mijanych mnóstwo ogonów z krótszych dystansów(zawodnicy ci albo stali, albo leżeli w błocie skutecznie blokując ścieżkę na której mieścił się jeden rower). Na domiar złego później zaczęły się idiotyczne
sztajfy, obłożone przez ogony, zmusiły do pchania roweru. O dziwo podbiegi
pokonałem bez skurczów i w zadowalającym tempie. Na którymś z podbiegów udało
się minąć jedną osobę z tych co mi odjechały, wciąż mając pozostałych „w
zasięgu ręki”. Niestety zabrakło dystansu, pewnie też sił i nie odrobiłem wystarczająco
odległości na ostatnim zjeździe, aby minąć kolejnych byłych towarzyszy, kończąc
zmagania po 3h11min28sek na 12 pozycji OPEN i 7 w kategorii M2. Znów blisko
podium ale jednak wciąż za daleko… Mimo to zdobyte punkty przydały się ekipie i
wraz z chłopakami znów stanęliśmy na najwyższym stopniu podium wśród drużyn
męskich open, umacniając swoje prowadzenie w tej klasyfikacji generalnej!
Z wyniku z jednej strony jestem zadowolony, bo nie straciłem
punktów w klasyfikacji generalnej. Z drugiej jednak strony żałuję, że kryzys
kilkanaście kilometrów przed metą spowodował stratę 4 pozycji w ostatecznym
rozrachunku i odjazd dobrego rezultatu. Nie będę ukrywać, że dyspozycja nie
była taka jak bym tego sobie życzył, choć dałem z siebie wszystko i skończyłem bardzo
ujechany. Cóż długi sezon robi swoje i organizm już tak dobrze się nie
regeneruje, a każde kolejne wysiłki potęgują się wzajemnie i kryzysy okazują
się trudniejsze do pokonania, jak miało to miejsce jeszcze kilka tygodni temu.
Sezon powoli chyli się ku końcowi i choć teraz czekam tego
zakończenia, to wiem że za kilka tygodni znów będzie mi brakowało tego
wyścigowego dreszczyku ;) Teraz weekend bez startów. Ale za to aktywnie poza sportowo na targach w Kielcach, gdzie DEMA Bicycles zaprezentuje swoje nowości
na nadchodzący sezon(ciekawe co to za niespodzianki przygotowali, bo
informacyjne przecieki zapowiadają soczystą kolekcję ;) ). Później jeszcze
tylko jeden, wyścigowy weekend – finał Bike Maraton’u w Świeradowie-Zdroju i być może ostatnia
edycja AZS MTB Cup w Zabrzu lub przyjemny rozjazd całą ekipą w górach rozpoczynający
okres roztrenowania ;) Póki co mam nadzieję, że pogoda okaże się przychylna i
do końca sezonu wróci jeszcze piękna, ciepła złota jesień, a nogi wytrzymają
jeszcze trochę czasu!
Kategoria XCM, zawody