wasp91zg prowadzi tutaj blog rowerowy

Keep calm & ciśnij watów

VII Zielonogórskie Grand Prix MTB Amatorów 2013 - Ochla - start

  • DST 28.49km
  • Teren 28.49km
  • Czas 01:15
  • VAVG 22.79km/h
  • VMAX 56.20km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 186( 93%)
  • HRavg 180( 90%)
  • Kalorie 1346kcal
  • Podjazdy 356m
  • Sprzęt Biała Dama
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 12 maja 2013 | dodano: 13.05.2013

Zbliżała się pora startu. Wszystko dopięte na ostatni guzik. Żele przyszykowane w kieszeni każdy na odpowiednie okrążenie, świeży bidon w koszyku, galaretka z kofeiną zjedzona i pełna koncentracja.
Starałem się trzymać blisko "kreski" i już na 10min przed przy niej stałem. Wszystko było super, dopóki nie zaczęła się zbliżać 11 i coraz to więcej placków zaczynało się pakować przede mnie?! Śmieszne jest to, że stałem na samej kresce, więc oni byli przed nią... Szkoda słów, słabo, że organizator cofnął całą grupę tak żeby wszyscy się zmieścili do kreski, nevermid. I tak byłem pewien, że znaczną większość z nich objadę na pierwszych 100 może 200 metrach. Tak więc zbliżała się godzina startu. Ostatnie drętwe dowciapy, na które się zwyczajnie wyłączyłem i odliczanie... W tym momencie cel był jeden i myśli krążyły tylko wokół niego: 4 pętle po 6.5km, 3 mocne podjazdy, 1 szybki płaski odcinek i wszystko to trzeba pojechać ile fabryka dała i nie dać się zagiąć. Padło oczekiwane START!
Grupa ruszyła standardowo ospale, znaczy się drugi i trzeci rząd, bo czoło wypaliło jak z pracy i wiedziałem, że będzie pogoń na pierwszych metrach. Zrobiło się trochę miejsca i w korby. Pierwszy łuk w lewo, cała grupa się złożyła do zakrętu. Chłopak z "Sulima rowery" zaczął strasznie szeroko wychodzić w połowie łuku, powiedziałem mu że ma zaciskać i zacząłem go dopychać do wewnętrznej.

No to poszły konie po... trawniku © wasp91zg


Wyjście na prostą, stojąc i cisnąc co sił mijałem tych, którzy się wpakowali na starcie. Wiedziałem, że tak będzie, cóż... Grypa się przerzedziła i utworzył się szpic liczący może z 20 osób. Niestety byłem w jego ogonie, a może środku, tego nie wiem. Nie oglądałem się po starcie za siebie, bo interesowało mnie tylko to co dzieje się z przodu. Ale względnie zwarta grupa prała do przodu a ja wraz z nią. Miałem tylko nadzieję, że nie trafię na jakiegoś marudera i mistrza pierwszego kilometra. Na pierwszym podjeździe znalazł się i taki, niestety przede mną. Mocniejsze dokręcenie, minięcie go i ciśnięcie do czuba, który wciąż widziałem. Ale oddalał mi się. Oby tylko ten skok nie okazał się głupią stratą energii. Kolejny podjazd i kolejni zostawali za mną. Ale wciąż koło mi trzymał chłopak z "Dream Team", z którym w zeszłym sezonie się ciąłem. Skubany naciskał na mnie. Niestety, albo i staty byłem bardzo pewny siebie po przygotowaniach i grubych godzinach w siodełku. Zbliżaliśmy się do dłuższego podjazdu, najmocniejszy nie był, ale trzeba go było równo i mocno pracując pokonywać. Dokręciłem. Kolejny został i jeszcze jeden. Dysząc jak lokomotywa parłem do przodu, końcówka, wstałem z siodełka. Minąłem jeszcze jednego. Zakręt w lewo, obejrzałem się. Rywal został. Ten widok podniósł morale i wiedziałem, że teraz muszę jeszcze mocniej kręcić.
Zaczął się pościg za grupką 3 osób, które miałem w zasięgu wzroku. Niestety czołówka już mi odjechała. Tą gorzką pigułkę musiałem jakoś przełknąć, ale wyścig się jeszcze nie skończył. Zaczął się podjazd na jagodowe wzgórze. Krótki, ale wyciągający sporo z nogi podjazd. Zrzucenie na odpowiednie przełożenie i patrząc kawałek przed koło, utrzymując kadencję i redukując po drodze jeszcze o dwie koronki dojechałem do szczytu i mała grupka była już na wyciągnięcie ręki. Teraz albo nigdy Wojciech. Zaciągnięcie na środkowy blat. Wstałem z siodła, jedna, druga multiplikacja i już siedziałem im na kole. Uff... Chwila wytchnienia, w cieniu rywali na zjeździe. I kolejna sekcja podjazdów. Tym razem 3 następujące po sobie, z czego najgorszy jest ostatni, a na drugim można dużo ugrać. Pierwszy pokonany spokojnie z przeciwnikami. Dojazd do szczytu. Mocniejsze dokręcenie i wyjście na czoło grupy. Zjazd, szybki z delikatnymi hopkami pokonany na pełnej prędkości z przygotowanym przełożeniem na podjazd. Tu byłem tylko ja, nie myślałem o tym czy komuś zajadę, przeszkodzę czy cokolwiek. W końcu po to wyrwałem po pierwszym z nich. Podjazd pokonany, nie wiem co się dzieje za plecami. Znów zjazd i podjazd, ten najgorszy z sekcji, bo zakończony fatalnym korzeniem. I tu popełniłem błąd. Koło na korzeniu się ślizgnęło, trzeba było przebiec kawałek. Minął mnie jeden z "Kargowa Team". Tylko co z resztą? Wskakując na siodło myślałem tylko o tym, żeby utrzymać koło chłopaka, który mnie minął. Zjazd, ostro w lewo, oglądam się i... Nikogo, zostaliśmy sami. Nawet zeszłoroczny rywal zniknął. Wpadliśmy we dwóch na szybki i płaski odcinek. Zaczęliśmy dokręcać. Chyba obu nas zmotywował widok drobnych postaci ścisłej czołówki przed nami. Ale niestety oni też mieli mocne tempo. Dojechaliśmy do ostatniego podjazdu przed kolejnym wypłaszczeniem przed metą. I tu pokonana trasa bez większej historii. We dwóch wpadliśmy na prostą start-meta. Łuk w lewo.

Łydka prawidłowo wytopiona :P (początek 2. okrążenia) © wasp91zg


I rozbrzmiał głos komentatora oznajmiający dojazd kolejnej grupy na star, gdy my byliśmy na przeciwległej prostej. Trochę mnie to zdziwiło, zerknąłem na nich i było to dość spory pociąg. Do tego tata, który dzielnie mnie dopingował i był moim zapleczem technicznym krzyknął, że jestem 10. Tu wiedziałem, że siedzenie na kole nie da nic dobrego i zacząłem dokręcać. Wyskoczyłem do przodu, znów bez większej historii odcinek, aż do małej sekcji podjazdów. W tym momencie fotograf krzyknął "dawajcie! 10, 11 i 12!" Delikatna konsternacja, że jak to nas 3 jest... Ale nie ważne, jechałem swoje. Zjazd i znów wspinaczka na jagodowe. Uważając na kadencję i przełożenie wjechałem na szczyt. Wyskoczył przede mnie gość w koszulce z logo "red bike". Pojechałem za nim i muszę przyznać, że miał parę... W większości. Bo z nim pokonałem kolejne półtorej okrążenia. Wszystko było spoko, trochę mi odjeżdżał na wypłaszczeniach, zjazdy pokonywał szybko, ale mimo to musiałem dohamowywać za nim. Także pilnowałem kolesia przed sobą i na mocniejszych łukach zerkałem za siebie, czy dream team mnie nie dojeżdża. Tempo było fajne i nie ma co tu dużo pisać. Dystans leciał, to podjazd to zjazd, łyk z bidonu, żelek co okrążenie i wciąż z tym samym typem. Gdyby tylko nie podjazdy z nim na czele... A właściwie ich końcówka... Zawsze musiał się zatrzymać na końcu sztywnego podjazdu i się podeprzeć... Szczytem była sytuacja gdzie nagle w połowie podjazdu się zatrzymał i zaczął wbiegać. Oczywiście za każdym razem trafiałem w jego tylne koło, co skutkowało tym, że i ja stawałem... Na ostatnim kółku przy po raz wtórej takiej akcji krzyknąłem sroga urwę w jego stronę, bo już nie mogłem. Oczywiście gościu się odgroził. Co mnie jeszcze bardziej nakręciło, ale w pozytywnym znaczeniu. Pomyślałem "okej, zobaczę? tylko mnie najpierw złap". Dłuższy podjazd, multiplikacja i mocniejsze depnięcie. Nie miałem za wiele do stracenia, bo to już ostatnie koło, więc w ogródek pojechałem w trupa. Minąłem gościa i na szczycie obejrzałem się za siebie. Ku mojej uciesze, gościu zniknął. Wiedziałem, że teraz muszę dać tyle ile mogę. Znów pojazd na jagodowe, mijani zawodnicy, ale to już duble się sypały hurtowo. Zjazd, zakręt w lewo, kontrolne spojrzenie przez ramię. Gonili mnie. Chłopak z dream team, kargowa team i red bike. Ale miałem jeszcze bezpieczną przewagę. Kolejna sekcja podjazdów, tym razem 3 mocniejsze następujące po sobie. Szedł pełen ogień. Ostatni podjazd, widzę kibica. Krzyknąłem "jak daleko są za mną?" Odpowiedź nie brzmiała zbyt pokrzepiająco "spoko, daleko, tak z 20m" Zbyt spora to, to nie była przewaga... Nogi palą, w łydkach na przemian to lewa, to prawa łapią skurcze. A zbliżałem się do płaskiego szybkiego odcinka. Jeszcze tylko ostry zakręt w lewo i w korby. Rozkręciłem ile mogłem, położyłem się na kierownicy i zerknąłem na licznik "39,8km/h" Zacząłme sobie powtarzać "Już końcówka, dawaj. Dobre tempo, tylko to utrzymaj do podjazdu, oni nie będą wiele szybsi." Lekko w lewo i ukazał się podjazd. Kolejni maruderzy i kolejne duble. Ale już zaczynając pokonywanie go krzyknąłem żeby uważali. W tej serii zawsze podoba mi się kultura zawodników jadących bardziej rekreacyjnie. Każdy jak jeden zszedł z dobrej ścieżki. Spokojnie pokonałem podjazd. No bez przeszkód, bo spokojny nie był. Mocniejsze przełożenie i końcówka na stojąco. Szczyt, skręt w prawo. Teraz lekko z górki i płasko do mety. Jeszcze się obejrzałem. Pościg był dopiero na początku podjazdu. Teraz wiedziałem, że żadne oglądanie się nic nie da. W korby i rozkręcenie. Leciałem na złamanie w myślach tylko powtarzając "mocniej, mocniej, zaraz meta." Nogi już mnie paliły, ale nie odpuszczałem. W oddali już było słychać komentarz, ostatni zakręt w prawo. Redukcja przed zakrętem, złożenie się i znów w korby. Nie sprawdzałem co się dzieje za mną. Teraz, nawet gdyby coś się działo, było już za późno na jakieś korekty na dystansie. Ukazał się żółty balon na prostej start meta. Zacząłem mocniej naciskać i... Wpadłem na metę niezagrożony. Ale, zwątpiłem czy to już koniec, bo ani komentator, ani nikt nie dawał znać, że już po. Rozejrzałem się ze zwątpieniem i dopiero dziewczyna z obsługi wyścigu machnęła do mnie i krzyknęła "tu". Czyli jednak koniec, pomyślałem, skoro chcą już zabrać chip do pomiaru czasu, to musi być koniec. Dotoczyłem się do niej, zatrzymałem i wszytko ze mnie zeszło. Emocje, energia, myśli. Oddałem chip, odciąłem numer. Wszsytko robione bardziej z automatu, niż rozmyślnie. Zbiłem piątkę z chłopakami z goniącej mnie trójki. I już po.

Bo elektronikę po wyścigu trzeba sprawdzić © wasp91zg


Pierwsze co mnie zaszokowało, to zupełna pustka(nie wiem jak to określić) na koniec wyścigu. Nie wiedziałem co się dzieje, czy już koniec, czy jeszcze nie... Byłem wyjechany. Moja ekipa w postaci taty podała mi bluzę i mogłem się już odprężyć po wyścigu. Coś wypić, przegryźć, pogadać. Teraz tylko oczekiwanie na wyniki. Po chwili ku mojej uciesze i w pewnym stopniu też nie, pojawiły się. Byłem 8 OPEN, no okej. Tak jak w zeszłym roku na ochli, na trochę innej trasie, ale też tu. A jak w kategorii? Znów mieszane uczucia. W M2 byłem 2, czyli znów tak jak w zeszłym roku. Cóż super, bo objechałem zeszłorocznego rywala i to ja dyktowałem warunki przez wyścig, do tego pudło. No i zrealizowany plan minimum 8 OPEN i 2 M2. Ale apetyt był na więcej... Cóż pozostało, jak ogarnięcie się i wyczekiwanie na rozdanie nagród już po cywilnemu.

Pierwsze pudło sezonu 2013 :) © wasp91zg


Ogólnie wrażenia dość pozytywne. Fajna trasa. Byłem, jestem na chwilę obecną dobrze przygotowany kondycyjnie i technicznie, ale liczę na ciągły progres ;) A co ważniejsze, nie mogę sobie nic zarzucić po wyścigu, bo dałem z siebie ile mogłem. Jakby nie było zdiurawienie po wjeździe na metę to nie jest rzecz normalna. Wskazanie pulsometru po wyścigu również pozytywne, bo całość pojechana równo. Do tego zmierzyłem się z dawnymi przeciwnikami i teraz to ja okazałem się wziąć górę. No i poza wyścigiem udało się trochę czasu z familią spędzić.
W suchych danych ścig wygląda następująco:
Oficjalny czas: 1:15:09
Między czasy poszczególnych okrążeń:
1) 00:18:19
2) 00:18:43
3) 00:19:07
4) 00:18:50
Pozycje:
OPEN 8/90
M2 2/28
Generalka GP Zielonogórskiego:
OPEN 8 - 100pkt do lidera
M2 2 - 51pkt do lidera

/1058471


Kategoria zawody


komentarze
wasp91zg
| 04:57 wtorek, 14 maja 2013 | linkuj Hehe, spoko ;) I dziękuję!
WrocNam
| 03:23 wtorek, 14 maja 2013 | linkuj Wyszły potrójne gratulacje - sorki!
WrocNam
| 03:18 wtorek, 14 maja 2013 | linkuj Gratulacje! Samych pudeł w tym roku!
WrocNam
| 03:15 wtorek, 14 maja 2013 | linkuj Gratulacje! Samych pudeł w tym roku!
WrocNam
| 03:14 wtorek, 14 maja 2013 | linkuj Gratulacje! Samych pudeł w tym roku!
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa ienie
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]