wasp91zg prowadzi tutaj blog rowerowy

Keep calm & ciśnij watów

VI Zielonogórskie Grand Prix MTB Amatorów 2012 - Ochla - start

  • DST 32.00km
  • Teren 32.00km
  • Czas 01:29
  • VAVG 21.57km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 182( 91%)
  • HRavg 177( 88%)
  • Kalorie 1542kcal
  • Sprzęt Biała Dama
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 29 lipca 2012 | dodano: 30.07.2012

Miejscem startu ponownie była Ochla, gdzie poprzednio bardzo dobrze mi się pojechało. Fakt, że trasa trochę zmieniona. Właściwie to zupełnie inna, ale nadal ciekawa. Smaczku dołożył deszcz, który padał przed wyścigiem. Niestety łączyło się to z ciągłym strachem o uszkodzenie sprzętu... Jednak czułem się przygotowany i rozjeżdżony po ostatnich tygodniach. Także miałem bojowy nastrój i plan jazdy w taki sposób, aby widzieć czołówkę.
Start odbył się jak to zawsze na Zielonogórskim GP MTB o 11.00. Tym razem nie powtórzyłem błędów z poprzednich wyścigów i ustawiłem się w pierwszej linii. No na dwóch poprzednich startowałem z okolicy 5 i 3 linii, ale progres widoczny jest:P Fakt, że przed pierwszą linię weszli liderzy klasyfikacji, ale to nie był problem. Najważniejsze, że nie było przede mną żadnych maruderów.
Od startu poszło mocne tempo. Najważniejszym było utrzymanie koła i jazda w cieniu na pierwszych podjazdach. Wszystko szło dobrze i zgodnie z planem, aby nie stracić czołówki z oczu. Wszystko szło dobrze do około 4km, czyli połowy rundki. Był to 2 podjazd, kiedy zacząłem czuć, że nogi mam jakby z betonu:/ Jak to się mówi, zacząłem kręcić do tyłu. Najpierw zaczęło mi uciekać czoło grupy. Zostałem za Filipem z Dream Team i przez pewien czas się tasowaliśmy. Niestety na podjeździe do wierzy kryzys się nasilił... Puściłem koło rywala i starałem się jechać możliwie mocno. Obejrzałem się za siebie nikogo. Uff, całe szczęście. Jednak zacząłem mieć do siebie pretensję, że nie po to tyle się namęczyłem na treningach i zniosłem 4h w pociągu, muszę walczyć. Więc na koniec zacząłem podkręcać tempo i znów zobaczyłem Filipa. Miałem zająca, wystarczyło go dorwać. Tym bardziej, że za wieżą był wjazd w singla, który dzięki opadom stał się jeszcze bardziej techniczny. To była moja szansa. Szansa na OTB... Wjechałem w sekcję zbyt pewien siebie i szybko dostałem lekcję pokory. Trochę się potłukłem, bywa.
Usłyszałem, że zbliżają się kolejni zawodnicy. Była to czteroosobowa grupka. Zdążyłem chwycić rower i ściągnąć go ze ścieżki, żeby nie przyczynić się do czyjegoś upadku. Minęli mnie, więc i ja się wbiłem w siodełko. Nie było to jednak zbyt kolorowe... Biodro nawala jak cholera przy każdym ruchu nogi, łokieć daje znać o każdej nierówności. Zacisnąłem zęby i jechałem dalej. Niestety rytm był nie taki, jakim być powinien. Pozostała część pierwszego kółka to było przyzwyczajanie się do "bólu" i powrót do rytmu. Na ostatnim sztywnym podjeździe udało się wrócić na obroty. Pościg rozpoczął się na nowo.
W połowie drugiego kółka doszedłem grupkę 4 zawodników, którzy minęli mnie po upadku. Pierwszy sztywniejszy podjazd, jeden za mną. Drugi, kolejnych dwóch. Został jeszcze chłopak z Wheeler Teamu. Chwilę za nim jechałem, aż do kolejnego podjazdu, który wyciągał z łydki ile się da. Został za mną. Trochę ulżyło. Jednak widok dwójki zawodników na szczycie każdego z podjazdów, kiedy ja je zaczynałem wzmagał we mnie wolę walki. Tym bardziej, że na końcu drugiej rundy tata(dzielnie mnie dopingował, pomimo nieprzychylnej pogody) krzyknął "dawaj, jesteś 10". Nie stanąłem w korby, bo wiedziałem, że mam jeszcze dwa kółka i kilka mocnych podjazdów na każdym z nich. Jednak wiedziałem, że zwolnić nie mogę. Do tego szybka kalkulacja w głowie i wyszło mi, że w M2 jestem 4. Cóż, byle dowieźć wynik, a jak się uda to wejść wyżej.
Całe trzecie kółko starałem się zachować dystans miedzy sobą, a chłopakiem z Wheeler Team. Robiłem coś, czego robić się nie powinno i oglądałem się za siebie. Ale miałem spokojniejszą głową, bo w jakiś sposób mogłem kontrolować przebieg ścigu między nami. Uspakajało mnie tym bardziej to, że na każdym z podjazdów znikał. Niestety wypłaszczenia też były i prawie dało się odczuć jego oddech na karku. Postanowiłem wycisnąć ile się da na jagodowym(jeden z dwóch następujących po sobie sztywnych podjazdów, gdzie jechało się praktycznie z młynka). Cóż, w połowie okrążenia zaczął padać deszcz... Na śliskim już jagodowym zrobiło się jeszcze gorzej. Udało się wjechać do połowy, koło zaczęło kręcić się w miejscu. Więc wypad z siodełka i biegiem do góry, starając się nie zwracać uwagi na kurcze w łydkach w czasie biegu. Dystans utrzymany, wszystko prawie w najlepszym porządku. Prawie, bo nadal jechałem 4:/
Na czwartym, ostatnim kółku bez zmian. Ale pojawiła się iskierka nadziei na lepszy wynik. Bo dwójka, która na podjazdach była w zasięgu wzroku zaczęła być coraz bliżej mnie. Baa... Zrobiło się ich trzech. Ten trzeci, miał wyraźnie gorsze tempo, ale nadal był przed. Stopniowi go dochodziłem. Jak zobaczyłem, że jest to chłopak z M2, wykrzesałem z siebie wszytko, co jeszcze miałem. Jeden podjazd jest bliżej. Zjazd jeszcze bliżej. Wjechaliśmy na szutrowy podjazd do wierzy. Początkowo traciłem z 10m, ale szybko jego przewaga stopniała i byłem już przed nim. Słyszałem, że wsiadł mi na koło. Nie trwało to zbyt długo. Zrzucenie koronkę niżej z tyłu, podkręcenie tempa i... Cisza, został. Zobaczyłem tylko, że kolejna osoba zniknęła na wjeździe do singla, gdzie na pierwszym kółku przeleciałem przez kierownicę. Zmotywowany popędziłem za nim. Cóż na jagodowym znów zszedłem z roweru. Ale do tej pory nie wiem, czemu szedłem a nie biegłem. Bywa. Drugi sztywny podjazd. Tym razem w siodełku, a ścigany przeze mnie zawodnik szedł. To była moja szansa. Cóż... Nie udało się go dogonić. Utrzymał dystans do samego końca i na mecie miał 9 sekund przewagi. Gdyby tylko był jeszcze jeden podjazd, albo chociaż okrążenie.
Tak czy inaczej było dobrze. Zaliczyłem OTB, pozbierałem się i dojechałem na pudle.
Mogę mieć i mam do siebie pretensję o parę rzeczy. Chociażby to, że stając na starcie ciągle czułem, że coś mam w żołądku. Dalej. Głupi błąd i wywrotka, której można było uniknąć. Tak na marginesie... OTB zaliczone dzięki wypinającym się pedałom... Do tego podczas gleby straciłem licznik...
Po wszystkim jeszcze wizyta w ambulansie, co by rany przemyć i kąpiel bike'a w prysznicu polowym. Pomimo 21 lat na karku, nadal uważam, że woda utleniona jest narzędziem tortur wymyślonym do zadawania bólu osobom i tak już cierpiącym z powody uszkodzenia skóry :P
Podsumowując. Dystans wyścigu 32km, 4 rudny po 8km z 5 mocnymi i 3 też dającymi się odczuć podjazdami na każdej pokonany raczej dobrze i teraz już nic nie zmienię. Mogę tylko wyciągnąć wnioski.
Uplasowałem się na następujących pozycjach:
OPEN 8/51
M2 3/10
Łączny czas drugiego wyścigu na Ochli to 1:29:25
Każde okrążenie osobno z zajmowanym na nim miejscem:
1) 00:21:40/13
2) 00:22:08/9
3) 00:22:59/9
4) 00:22:38/8
Po wyścigu sytuacja w generalce wygląda następująco:
OPEN 6 (3296pkt)
M2 3 (3536pkt)


Kategoria XCO, zawody


komentarze
Marta | 15:51 wtorek, 31 lipca 2012 | linkuj Muszę przyznać, że bardzo dobra relacja i fajnie się ją czyta, aż pokusiłam się o komentarz :P tak trzymaj, i gratulacje perfekcjonisto :)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa yznie
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]